Sri Lanka,  Uncategorized

Sri Lanka. Dżungla, która zmienia perspektywę.

Co możesz kupic za 12 zł? Czy jest w ogóle jakaś usługa, którą można otrzymać za tę kwotę? Do głowy przychodzi mi odstawienie wózka ze złociszem przez Pana Żula.  I parking jeszcze. Solidne 3h w strefie A.

Służba zdrowia za granicą. To temat, którego nie mogliśmy nie sprawdzić. Tym razem nie osobiście, ale dwie rodziny korzystały z usług luksusowego prywatnego szpitala. Wizyta u internisty z profesjonalnym podejściem, amerykańskim angielskim gdzie cała procedura trwała 20 min z wydaniem leków włącznie tyle własnie kosztowała. 12 złotych. Tak nam się spodobało, że gdy następnego dnia Jeremi się przewrócił pojechaliśmy na prześwietlenie. Ponownie, po 30 minutach po sprawie. Koszt całościowy 30 zł. Kraj trzeciego świata. Hm.
Wykład o herbacie u miejscowego rolnika. Zrobiliśmy to trochę alternatywnie i bardzo kameralnie. Żeby napić się herbaty ze świeżych liści trzeba pojechać do miejsca gdzie ona rośnie. Zapisuje ten zapach i smak na dłużej.

 

Kraj, w którym minimalne wynagrodzenie to 150 zł, a przecietne 1500 zł powoduje, że każdy obecny turysta naprawdę daje szanse na lepsze życie. Niestety państwo, które w szycie odwiedzało 2.5mln turystów po Covidzie i wewnętrznym kryzysie ekonomicznym bardzo powoli nadrabia statystyki. Przygotowana lata temu infrastrukturę turystyczną nadgryza ząb czasu. To też mogło być złudne, bo teoretycznie roczny hotel według nas także potrzebował liftingu. Nawet ogromne z pewnością dochodowe fabryki herbaty, aż się proszą żeby zainwestować trochę pieniążka. Trzeba jednak pamiętać, że 3 miliony ludzi z 22 żyje tutaj w skrajnym ubóstwie i tematy estatyczne schodzą na dalszy plan.
Dla nas jednak najważniejsze było nacieszyć oko.
Julia jako jedyna z rodziny ma łatwość w pozowaniu do zdjęć.

 

Jak zwiedzam jakiś kraj często myślę sobie jak duży byłby to problem żebym została w mieście bez kasy i musiała dotrzeć do hotelu. Czy umiałabym się dogadać? Czy czułabym się bezpiecznie? Czy byłoby to łatwe? Na Sri Lance wszystkie odpowiedzi są twierdzące. Czuliśmy duże zaufanie i podczas 3 tygodniu nikt nie próbował nas naciągnąć lub oszukać ( haha, albo zrobił to bardzo umiejetnie). Im dłużej tu jesteśmy to widzimy, że część usługodawców działa naprawdę intuicyjnie, powolnie i, że wystarczyłyby małe rzeczy żeby te efektywność podnieść. Nawet wczoraj dyskutowaliśmy, że tą grupą co jesteśmy ( a to zlepek naprawdę ciekawych ludzi) moglibyśmy dostać zadanie podniesienie lankijskiego PKB. Sytuacja wygląda na tak beznadziejną, że małe ruchy mogłyby zmienić wiele. Oczywiście wyzwania, mechanizmy i powody wykraczają poza nasze rozumienie świata. Geopolitycznie kraj znajduje się miedzy młotem a kowadłem. Jednak z bardziej przyziemnych rzeczy. Przykładowo. Po drogach jeżdżą szalone autobusy. Ale dosłownie. Poruszają się jak czołgi nie zważając na nic co się dzieje na drodze. Powód? Publiczny sektor ściga się i to dosłownie z prywatnym pomijając jakikolwiek rozkład jazdy. Wyprzedzają, więc na trzeciego żeby być na przystanku pierwszym i zgarnąć największą liczbę pasażerów. Widzieliśmy raz autobus, wyprzedzający na trzeciego. Za nim policja włączyła syrenę. Byliśmy pewni, że na naszych oczach wymierza się sprawiedliwość. Nic bardziej mylnego. Policja chciała wyprzedzić szalonego kierowcę. I patrzysz i nie nic nie rozumiesz.
Niewiarygodne. Słonie jako dziko żyjące zwierzęta zrobiły na mnie największe wrażenie.
Wracając do dziwnego noclegu. Raz wynajęliśmy domek. Nie było tam restauracji tylko kucharz, który przygotowywał nam posiłki. W zasadzie też z nami mieszkał choć jego służbówka była raczej celą. Zapis w zasadach wynajmu, że kuchnia nie jest do naszej dyspozycji tylko obsługuje ją kucharz wydawała się dziwna, ale nie na tyle żeby z niej zrezygnować. Mało tego Pan ogarniał całą chatę. Gdy dzieci ściągały poduszki żeby zbudować bazę Pan właczął tryb odkladania rzeczy na miejsce. Zamiatał gdy tylko się coś rozsypało. Dodaj do tego, że lokalni wszyscy zwracali się fo nas per „madam , sir”. Dziwnie się czuliśmy. Raczej niezręcznie. Wolelibyśmy sami chwycić za miotłę.
Rzeczy. Nie kolekcjonuje. Patrzę czasami w swoje odbicie w lustrze włącznie z outfitem i myślę, że jednak powinnam. Wyszłam z chłopakami na wieczór na miasto i zdecydowałam się kupić sobie coś zna pamiątkę. Rzadko to robię podczas podróży. Na prawdę. Tym razem jednak poczułam, że chce mieć coś przy sobie żeby pamiętać te emocje. Przyjaciel przez messengera kupował żonie kolczyki. Doprecyzujac żona i Michał zostali w hotelu z dziećmi. Ja nie miałam swojego telefonu, bo robił za kamerkę. Ale wiedziałam co myśli Michał. Na Boga kup sobie coś ładnego:). I rzeczywiście była ładna. Zerwała się parę dni później. Nic to los chce żebym była minimalistką.
Słońce. Plaża. Palma. Święta trójca.
I jedyny plac zabaw odwiedzony na Sri Lance. Absolutnie cały w błocie. Lepsze od min dzieci były miny spanikowanych tatusiów widzących brudne dzieci. To dowód, że równość płci weszła zbyt mocno :D.
To że byliśmy taką dużą grupą sprawiało, że mogliśmy się czasami podzielić i spędzić trochę czasu bez dzieci. Michał wykorzystywał wszelkie okazje na masaże za stałego towarzysza przyjmując Oliwkę. Co było bardzo dobre, bo zakątki były dziwne, tuktuwe przygody też także meskie czuwanie w cenie. My z Tomkiem w zamiast zrobiliśmy sobie treka startując o 5 rano, wyszliśmy na wieczorne melo w uroczej Elli i poszliśmy na lekcje surfingu przypominając sobie jak wspaniałe to było doświadczenie 5 lat temu w Portugalii.
Trzeba powiedzieć to wprost. Ten wyjazd bez autobusu ludzi, których znasz nie byłby taki sam. I bardzo dziękuję każdemu z osobna.
Rzeczony nasz zielony autobus.
Jest jasno przez 12h. Codziennie od 6 do 18. Parę razy, więc dojeżdżaliśmy na nocleg nocą i rano widok z okna był totalnym zaskoczeniem. Hotele mieliśmy raczej średnie. Wręcz myśleliśmy, że lepszych tu nie ma. Aż nagle w jednym, który był naszym najlepszym ucieliśmy sobie rozmowę z rodziną Polaków, którzy stwierdzili, że ten jest ich najgorszym noclegiem i wilgoci i pleśni to nie widzieli. Czyli jednak, dalej to kwestia portfela.
Zresztą znalezienie noclegów dla 16 osób było nie lada wyzwaniem. Nie trafialiśmy fatalnie, ale wielokrotnie trzeba było przymknąć oko, ot tak. Najgorzej było na sam koniec. Ogół dobry, szczegół pachnący stechlizną. Tak jak i całe ciuchy niestety. Także te, w których musieliśmy lecieć z powrotem.
W pokoju malaria, ale na balkonie widok lux.
Podczas treku doszliśmy do puktu, który nazywał się końcem świata. Baliśmy się, że nie zdążyliśmy przed załamaniem pogody. Po minucie zaczął się spektakl. Chmury zaczęły otwierać przed nami krajobraz.
Trudności. Czy to jest kraina mlekiem i miodem płynąca? Wszystko się udało? Tak. Wszystko co mogło się udało. Ale były aspekty wkurzające. Jak masz plan nabity tak to przychodzi dzień, że nawet najpiękniejsza plantacja herbaty nie jest w stanie Cie zmusić żeby spędzić 3h w busie zamiast w słońcu. Ja jestem team zobacz 1 kościół zamiast 3 i siądź na herbatę czując to miejsce. Stety niestety wspólny, ambitny plan jak na to, że połowę składu stanowią dzieci skończył się dla mnie dniem kryzysu. Odmówiłam wszelkich wycieczek busem. Do tego pomysłu przyłączyły się trzy rodziny i naprawdę spędziłam jeden z piękniejszych dni tutaj. Bus z przewodnikiem był dla naszej grupy w tym miejscu najlepszym wyborem, ale nie było to idealne wyjście. Wszyscy, więc ochoczo gdy spaliśmy gdzieś dłużej przerzucaliśmy sie na tuk tuki. To niesamowite środki transportu, które łącza w sobie kompaktowo terenowość quada, oszczędność skutera i pojemność ciężarówki. Standardowo płaciliśmy za kurs jakieś 10 zł.
Zjazd tyrolką w mój ulubiony dzień. Totalny spontan, nic nie zrobiliśmy jak planowaliśmy.
Udało się też pary razy popraktykować jogę przy akompaniamencie fal. Tutaj zdjęcie pozowane, cyknięte przez Milenę. Ja w przeciwieństwie do Julii najlepiej pozuję tyłem.

 

Wyzwaniem było też jedzenie dla dzieci i niektórych dorosłych. Rosołkowe i kluskowe rytuały no nie bardzo. Raj dla podniebień dorosłych prowadził do niezłej logistyki dla najmłodszych. Ostatecznie w wielu miejscach prosiliśmy o potrawy autorskie prosząc o przygotowywanie kawałka mies, ryb czy owoców morza jedynie z solą. Trzeba jednak oddać, że miejscowi wykazywali sie elastycznością. W sklepach kupowaliśmy mleka z rurką, owoce, warzywa co lepsze ciastka. Hitem było zamawianie pizzy margarity, z której Emilia prosiła o emilinacje sosu i ostatecznie zjadała jedynie ser. Julcia odnalazła się dużo lepiej wcinając nawet soczewice z curry. Ja i Julcia kulinarnie wyjeżdżamy spełnione. Michał i Emilia po prostu przetrwali.
Święta w tropikach. Cóż zanim podali nam jedzenie dzieciaki padały z nóg. Część nie dotrwała, nasze na bajkach przeciągaliśmy w hamaku. Osobiście tęskniłam żeby usiąść przy stole z mamą i bratem i popchnąć barszcz karpiem.
Chwile. Dużo ich jest w życiu. Część jak się wydarza to wiesz, że zapamiętasz. Hotel przy plaży. Dzieci śpią. Głosnik z muzyką wyciągamy na sam brzeg żeby nikomu nie przeszkadzać. Tańczymy. Z fal wyłania się największy krab jakiego widzieliśmy. Świeci wręcz, bo jest biały.
Wieszam na palmie głośnik, zaraz rozpoczną się zawody w głupocie tj. wspinaniu na palmę. Wszystko okraszone lokalnym specyfikiem- Arakiem.

 

Żółwie. Mieliśmy już okazję z Michałem widzieć je w naturalnym środowisku w Meksyku. Co ciekawe mój małżonek tego nie pamięta. Osobiście wspominam to dużo lepiej, bo byliśmy sami na plaży , bardziej trzeba było się natrudzić żeby żółwia zobaczyć. Te na Sri Lance zdawały się być bardzo oswojone i przyzwyczajone do ludzi. Dzięki temu Emilia mogła wykorzystać swoje wykształcone podczas wyjazdu umiejętności snurkowania i zobaczyła żółwie na własne oczy. Juleczka także obserwowała z zaciekawieniem z góry. Gdy wracaliśmy już do hotelu spotkaliśmy lokalną „procesję” świętującą pełnię. Grupy ubrane w tradycyjne stroje, przebrane były nawet słonie. Chyba największą radość sprawiło mi patrzenie jak na to reagują moje córki. Żółwie, za godzinę słonie. Te okrzyki za każdym razem gdy uda Wam się dostrzec posąg Buddy.
Pytania, radość, rozumienie otaczającego go świata albo nierozumienie i racjonalizowanie go sobie w dziecięcy sposób. Tęczy da się dotknąć jakby ktoś nie wiedział, sprawdzone empirycznie. Uważam, że to najlepiej spożytkowane pieniądze jak to tylko możliwe.
W ogóle miałam bardzo duży deficyt wspólnego czasu przed wyjazdem. Niby się staramy trzymać w ryzach balans praca dom, ale myślami człowiek z pracy wychodzi dużo później niż zamyka kompa. Generalnie mieliśmy wszyscy ogromną ochotę po prostu być ze sobą. I rozmawialiśmy z Michałem, że pierwszy raz tak bardzo drugorzędne jest to gdzie jedziemy. I owszem były momenty przeciążenia na wyjeździe, ale nie miałam ani chwili, że chciałam wracać, wesprzeć się placówkami. Czerpałam garściami, że byliśmy. Szczerze uważam i cieszę się, że jestem w takim punkcie swojego życia, że moje dzieci są moją największą radością i sensem wszystkiego. Patrze na Ciebie Juleczko i Emilko i napatrzeć się nie mogę. Zabawne. Dodaję wpis z Gliwic. Mając w pamięcji jak  przez ostatnie 24h dziewczyny zachowują się w domu mam szczerą ochotę edytować kwestię „napatrzenia”. Zostawię jednak pisownie originalną.
A dzieciaki nie mają wcale tak łatwo. Ot powrót. Lot mieliśmy dopiero o 1 w nocy. Hotel opuściliśmy o 10.00 mając po drodze kilka atrakcji w planie żeby zająć dzień. Ostatecznie lot się opóźnił i zamiast 2h na przesiadkę mieliśmy 30 min. Nie trzeba nikogo trzymać w napięciu, nie zdążyliśmy się przesiąść. Skutek. Kolejne 5h na lotnisku w Dubaju. Sumarycznie 37h w podróży. Z czego lecieliśmy 12… liczę to w trakcie lotu, trochę mam dziury w głowie. Dzieci natomiast tak elastycznie, śpią kiedy trzeba, biegają kiedy trzeba. Można było lamentować, albo uznać, że to znak, że jesteśmy gotowi na podróż do Nowej Zelandii. Oczywiście ordery należą się tak samo Tolivierom, którzy wspołtowarzyszyli nam od samego początku do samego końca. Znamy się jak łyse konie. Zero spin, a ja doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jestem najłatwiejszym parnertem podróży. Konkludując i dziękując tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono.
Dziewczyny spędziły czas na lotnisku tak o.
Restauracja. Bardzo ciekawy wystrój. Na suficie wiszą flagi, 4 sztuki. Jedna z nich to flaga Polski. Tak. W całym hotelu dzisiaj- 23.12 wszystkie pokoje są zajęte przez Polaków. I to jest duma. Nie czujemy się tu jak G20 tylko jak G3. Nasz język słychać wszędzie. Mamy taką urodę, że rozpoznamy się na kilometr. Ale nie szkodzi. Sri Lanka to nie jest oczywisty kierunek, łatwy i sztampowy. Jest super, ale kombinatorski. Dlatego nam tu tak dobrze.
2024. Ja wejdę w ten rok z taką nadzieją. Oczywiście jak to ja mam przekonanie, że on będzie rewelacyjny. Po prostu to wiem. Nie mogę się go doczekać. W tym naszym domku na Hłaski, z kolejnymi podróżniczymi planami, w pracy mej. Będzie bardzo dobrze.
Zaciesz u Emilki jest zaplanowany dla całej rodziny w 2024.
Sri Lanka w mojej ocenie to piękna przyroda, egzotyczna, ale bardzo strawna dla nas kultura, pyszna kuchnia i ludzie, którzy mają otwarte serca i dużooo czasu.
Wiem, że większość z Was czytających przeżyła by tutaj przygodę życia.
Ja sama starałam się zapamiętać jak najwięcej momentów, do których będę wracać podczas zimowego półrocza. Jak to pięknie podsumował Michał to niesprawiedliwe, że żeby zobrazować Polskę przez wiele miesięcy wystarczy tylko kolor szary gdy istnieją na świecie miejsca gdzie paleta barw zdumiewa.
Z drugiej strony dobrze mieć takie problemy, że się widok za oknem nie podoba.
Po powrocie, wizycie w Lidlu mamy podobne spostrzeżenia. Ludzie są smutni. Przebierają ze skwaszonymi minami mnogość towarów, że jakbyś wszystkie budy na Sri Lance dodał to nie będzie takiego wyboru. To, że to obserwujemy jest przywilejem, że mamy te świadomość? Czy jednak przekleństwem?
To takie obrazki skłaniają mnie do refleksji.
Pójdziemy wszyscy do pracy, po to żeby znów za rok móc na 3 tygodnie wyskoczyć do świata, w którym kolor i smak życia jest inny. Będąc tam, wystarczyłoby, aby 3 osoby z najlepszymi zarobkami pracowały zdalnie i moglibyśmy tam w 16 żyć pięknie. Patrzcie jednak ile decyzji musiałoby zapaść żeby to się wydarzyło.
A może wcale nie tak dużo? A może warto? Nowy Rok. Zasiewam w każdym z Was ziarenko, które może pchać do zmian.
You live only once.
Tak żyć aby pozostał kolorowy odcisk stopy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *