Ameryka,  Stany Zjednoczone

Stany 3/3. To warto czy nie warto?

Niecny plan przełożenia dziewczyn śpiących do fotelików legł w gruzach. Dodatkowo angina Julci zmieniła jej zachowanie o 180 stopni, nasza cierpliwość również była mówiąc delikatnie dość nadwyrężona. Nastawiałam się, że będę mogła z przedniego fotela poobserwować samą drogę przez Zion, która była atrakcją samą w sobie. Ależ moje córeczki miały odmienny pomysł na mój poranek. Próbowałam, więc zabawiać Julkę gdy tylko wjechaliśmy na prawdziwe malowniczą drogę. Moje propozycja rozrywki na niewiele się zdawała, bo Julka wymownie wyrażała dezaprobatę dla moich działań. Pomyślałam, że skoro moja obecność jej nie odpowiada to pójdę siąść z przodu i realizować plan A. Po minucie mówi do mnie Emi: mamo podaj jej jakaś książkę, te z lwem. Nie słyszysz, że płacze. Uśmiechnęłam się do siebie i podałam książkę. Julcia oczywiście teatralnie ją wyrzuciła na ziemię. ” Ojj, Juleczko musisz sobie wyobrazić, że masz niewidzialna książkę ” pospiesznie poradziła Emi. Ale Julcia raczej nie chciała sobie nic wyobrażać.

Moje nerwy związane z podróżą szybko zamieniły się w stres związany ze znalezieniem parkingu. Tak, możesz mieć wszystko zaplanowane, dojechać i najzwyczajniej w świecie nie mieć gdzie stanąć. Kręciliśmy się 20 minut i cudem zajęliśmy jedno z na oko 20 miejsc dla kamperów. Jeszcze tylko wycieczka autobusem i już można zacząć chodzenie. Popularność tego miejsca przerażała.
Fetysz taki mam, że uwielbiam moczyć stopy. Od kiedy mam dzieci mogę bezkarnie przerywać każdy spacer i po prostu to robić.
Emilia bardzo ładnie zaczęła chodzić, gdyby nie Julcia to moglibyśmy się porwać na dłuższe wycieczki. Jednak zawsze warto skorzystać z prywatnego Barana zwanego Dadim.
Powoli zbliżało się nieuniknione. Musieliśmy opuścić przyrodę bowiem plan wskazywał jasno- Las Vegas. Po co pchać się tam z dziećmi? Jak to w ogóle zrobić? Bądź mądry, pojedź do Stanów, przejeżdżaj obok i odpuść. Musieliśmy tam być. Zapewniam Was, że byliśmy jedynym kamperem kręcącym się po ścisłym centrum. Żeby ułatwić sobie poruszanie pojechaliśmy tylko jednym. Zabraliśmy wózki, hulajnogi i zrobiliśmy to co umiemy najlepiej. Poszliśmy bez zbędnej analizy. Dzieciom obiecaliśmy, że będą światła w każdym kolorze- im to wystarczyło.
Bardzo to było dla mnie powyżej oczekiwań. Milena zaproponowała żebyśmy weszli do hotelu Bellagio, do którego pasowaliśmy jak pięść do nosa. Jeszcze na Jana choć chyba bardziej na Janusza weszliśmy do kasyna i tego nie wytrzymały nawet Panie sprzątające i poprosiły nasze bąbelki o opuszczenie maszyn. Hazard w jednorękim bandycie jest dla mnie na poziomie losowania kauczuku w automacie, ale ochrona nie była zbyt rozmowna.
Ostatecznie koło 22.00 zaczęliśmy operację odwrotu. O dziwo kamper stał takim stanie jak i miejscu w jakim go zostawiliśmy.
Niezła kontra do parków narodowych.
Takie tam w Paryżu.
Pato rodzice w pełni.
Szklany sufit. Zachwycające.
To było naprawdę dobre. Cała egzotyczna wystawa i tłum, tłum ludzi.

Ja jednak wiem, że do Las Vegas w swoim życiu wrócę. Z pieniędzmi, których nie będzie mi żal stracić. Jestem o tym przekonana.

Następnego dnia przez dolinę śmierci mieliśmy się dostać do Alabama Hills. Czekał na nas bardzo kameralny camping, w pięknym otoczeniu gór. Co prawda na dworze gorąco, ale przy naszym spocie płynęła przyjemnie chłodna rzeczka. Emilia spała w kamperze, więc wyciągnęłam kocyk, Julci basenik i rozłożyłam wszystko. Otworzyłam piwko. Michał wziął Julcię parę metrów dalej żebym miała chwilę sama ze sobą. Wróciłam na chwilę do kampera. Gdy z niego wychodziłam z dziury obok koca wyszedł dwumetrowy wąż. Poszedł pod drzewo i dosłownie skoczył półtorej metra w górę żeby upolować ptaka. Zbledliśmy. Na kampingu  nie było gospodarza żeby zapytać „what the fuck???”. Dygocąc wzięłam koc i basen. Odjechaliśmy. Chcieliśmy wrócić na łono natury, ale natura weszła aż za bardzo.
Na nasze szczęście w odległości 10 min znajdowało się jeziorko i uroczo położony camping. Michał sobie jedynie znanym sposobem przebookował wężowy nocleg na potencjalnie bezwężowy. Spędziliśmy piękny iście wakacyjny dzień i wieczór.
Przyjemniaczek.
Ale. Nie ma tego złego. Tym razem obozowisko przy jeziorku.
I wieczory. Jak ja lubiłam to nasze obozowe życie. Ogniska, grille. Ech.
Jeden z moich ulubionych kadrów. Alabama Hills.

Zbliżaliśmy się do atrakcji, do której musieliśmy dostosować cały wyjazd. Yosemite Park. I tutaj parę słów o tym a) dlaczego w Stanach spontan z trasą i noclegami był niemożliwy b) jak wielka ilość szczęścia może być przypisana do rodziny.

Generalnie aby w ogóle móc wjechać do Parku trzeba parę miesięcy wcześniej wziąć udział…. w loterii. Tak. Trochę kto pierwszy ten lepszy. Jest podana godzina kiedy na dany dzień otwierają pulę wjazdów. Mieliśmy wszystko wbite w kalendarzu. Data godzina. Wszyscy we 4 potworzone konta żeby zwiększyć swoje szanse.
Michał dwa tygodnie przed losowaniem umówił się z kumplem na piwo. Okazało się, że on dosłownie tydzień przed nami także jedzie do USA planując podobną trasę.
I to bardzo istotny szczegół, który uratował nam losowanie. Miało się odbyć o 17.00. I Kuba i Michał o 16.00 odbierali dzieci z przedszkoli żeby o godzinie 0 zasiąść przed komputerami. Tylko, że akurat dzień wcześniej w USA miała miejsce zmiana czasu… i losowanie odbywało się o 16.00 o czym oczywiście nie wiedzieliśmy. Kumpel Michała okazał się jednak aniołem stróżem i napomknął Michałowi, że już można rezerwować wejściówki. Ruszyła lawina nerwowych i chaotycznych ruchów u obu rodzin. Zakończona na szczęście pełnym sukcesem. Uff. Możemy wjechać do parku wtedy kiedy koło niego będziemy. O ile oczywiście otworzą drogę :), bo to oczywiście kolejna niewiadoma. Okej jeżeli będziemy mogli tam wjechać to jeszcze nocleg. Żeby zarezerwować nocleg w samym parku trzeba by zarezerwować to rok wcześniej. I ja jakby wszystko kumam, tylko, że swoich dzieci nie planowałam z rocznym wyprzedzeniem, a co dopiero jeden nocleg na kawałku trawy. Zarezerwowaliśmy, więc nocleg tuż przy wjeździe do parku. Także z rana czekało nas jedynie 2h jazdy, do punktu, z którego zaczynaliśmy zwiedzanie i 2h powrotu. Gdybyśmy tego nie ogarnęli wcześniej to ilość godzin w aucie mogła by się podwoić. To gdzie wtedy czas na chodzenie? I niby kamper, niby wolność fifarafa, ale gdyby nie dobre przygotowanie to… chyba nie muszę tego nazywać.
I dzień przy słonym jeziorku, zbieramy siły na Yosemite.
Ładnie. Przy brzegu za to latały muchy w ilości od miliona do dwóch.
Żeby jak najdłużej nacieszyć się wspominanym parkiem znów postanowiliśmy wyjechać wcześnie rano przerzucając dziewczyny z łóżek do fotelików. Znów rezultat był taki sam. Julcie o dziwo udało się położyć, ale Emilia narobiła takiego larma, że ostatecznie wstały obie. Zastrajkowałam. Siadłam za kierownicą. Michał chyba swoją determinacją i siłą woli uśpił dziewczynki i śniadanie zjedliśmy w samym sercu parku.
Słowenia jak w mordę strzelił.
Wodospady też były.
Sekwoje to dla mnie symbol Stanów. W najsławniejszym parku nie byliśmy, bo była to za daleka wyprawa. Ale kilka sztuk wystarczyło żeby nacieszyć oko tymi olbrzymami.
Ona nie wie, że właśnie pokazaliśmy jej coś niezwykłego.
A czas płynie, bez względu na miejsce.
Ło mame, ale trufel.
Intensywnie. Codziennie coś innego. A to już 3 tydzień. Czas więc na wakacje podczas wakacji. Na to miejsce wybraliśmy Tahoe Lake. Nie mieliśmy spać na tym samym polu, bo gdy dom jest jednocześnie środkiem transportu mija się to z celem- bo i tak musisz przygotować wszystko do jazdy to już lepiej zmienić otoczenie. Ale było dużo leniuchowania, małe dystanse, plażowanie, uzupełnienie zapasów.
Pole namiotowe tuż przy jeziorku.
10 minut obok.
I rutyna. Zbieranie drzewa na ogniska. Ale to jest klimat. Choćby mnie wsadzali do hotelu ze złotymi klamkami to ja wybieram taki wywczas.
I kolacyjka. Julcia nunu, Emi idzie biegać aż padnie w naszym badź Paszków camperze.
Ponieważ był weekend i jak się okazało to miejsce było wakacyjne nie tylko dla nas mieliśmy problem ze znalezieniem ostatniego noclegu. Zdecydowaliśmy, więc, że podzielimy sobie trasę do San Francisco i pojedziemy już wieczorem ze 2h w pożądanym kierunku. Chcieliśmy jedną nockę spać ” na dziko”. Ponieważ nie było w okolicy żadnych lasów państwowych, które by się do tego nadały pojechaliśmy pod parking Walmartu. Na wjeździe stała tabliczka, że kamperom bardzo serdecznie dziękujemy, ale próba noclegu zakończy się odholowaniem. Ale Kuba i Michał nie przyjmują odmowy, a przynajmniej nie za pierwszym razem. Przecież zawsze można próbować. I to jest piękny upór. Dla mnie po przeczytaniu znaku nie było dyskusji. Taka już jestem. Siedziałam, więc cała pospinana, że zaraz trafię do więzienia. A oni poszli do managera, który o istnieniu tabliczki dowiedział się od chłopaków i oczywiście pozwolił żebyśmy się przekimali.
I tak sobie myślę jak bardzo wpływa na nasze życie mając w podorędziu jedynie albo aż siłę charakteru. Jedziemy samochodem do przedszkola. Julka zaczyna artykułować znudzenie. Emilia bardzo chce pomóc. „Julka, nie smuć się. Można się rozejrzeć jak Ci się nudzi. Patrz jaki śliczny domek, jaki śliczny dach. Patrz jaka ja jestem śliczna.” Pewności siebie moi mili.

San Francisco. Chyba dla wszystkich symbolem tego miasta jest Golden Bridge. Piękny słoneczny dzień. Jedziemy na punkt widokowy żeby podziwiać most z góry. Na niebie tylko jedna chmura. Popatrzcie sami.

Gdzie jest Wally?
Kolejny camping w mieście. Ten jednak był większości zamieszkany na stałe, nie przez turystów. Każdy skrawek ziemi był zagospodarowany, skrzynka na listy, przydomowy ogródek. Za jedyne 35 USD dziennie możesz sobie żyć w San Francisco, ale bajer. Ironizuje. To się ciężko patrzy na takie obrazki. Walka o normalność. Pewnie, że są ludzie, którzy wybierają życie w kamperze. Ale zazwyczaj nim jeżdżą. Te zaparkowane wyglądały jakby stały tam od lat.
Tak to miasto miało momenty.
Starszaki oglądają lwy morskie. Julcia woli kłódki.
Raz pod górę, a raz w dół.
Przed nami ostatni punkt wycieczki czyli sławna jedyna wzdłuż wybrzeża. I powiem ignorantka ze mnie, bo nie doceniłam, aż nie ujrzałam. Wiatr urywał łeb. Ale było to spektakularne i takie inne od pozostałych krajobrazów. Odliczaliśmy dni do końca i resztki pieniędzy, które nam zostały. My liczyliśmy bardziej niż Paszki żeby była jasność. Ale to wiadomo z czego wynika. Wyjazd ludzi zawodowego sukcesu i mój. PM, CFO, COO. Moje stanowisko nie ma nawet skrótu. Jestem księgową, raczej przeciętną. Jedynie co to dogaduje się z zespołem bardzo dobrze. Albo tak mi się wydaje,  bo lubię pracować z ludźmi. Ale. Najlepszą to jestem jednak mamą- choć to zajęcie nie poprawia naszego budżetu domowego. Za to kosztuje mnie to bardzo dużo sił, czasu. Nie mówię, że jestem idealna. Ale jestem świetna. Dyskutuje sobie na ten temat z małżonkiem. Ten zadowolony odpowiada, że kariera nie poda mi szklanki wody. Ale Michał też się napije na starość. Emilia zresztą powiedziała, że nie musi czekać aż będzie stary. Teraz może mu podać wodę jak jest spragniony.
Natura 2000.
Troszkę wiało.
Piach jest zawsze dobry.
To są miejsca gdzie z dziećmi jest naprawdę łatwo.
Przyjaźń. Emilia do dziś mówi, że to były jej najlepsze wakacje. Jest tu piękno na tym zdjęciu i niekoniecznie chodzi o krajobraz.

To co? Warto być kobietą? Co kobieta to odpowiedź. Moim zdaniem nie. Pomyślisz sobie o mnie, że jestem kobietą sukcesu jak zobaczysz mnie wysiadająca z zielonego nowiutkiego auta, które notabene jest firmowym autem Michała? Albo jak wejdziesz na kawę do pięknego moim zdaniem domu, w którym mieszkam. Ta to ma szczęście co? A mąż, taki przystojny, mądry-jak ślepej kurze ziarno. A co pomyślisz jak zobaczysz mnie jak w jednej ręce niosę Emilie, bo się drze, że nie dostała na urodzinach tego koloru widelca co chciała. A w drugiej ręce będę niosła Julcie żeby przez czas kiedy spróbuję spacyfikować starszą nic sobie nie zrobiła? Co sobie pomyślisz? Bo ja właśnie wtedy odnoszę swój największy sukces. Wszyscy przeżyli, a po nawet nie długim czasie wrócili do stołu.

Być kobietą w Polsce nie jest najgorzej ( oczywiście tak długo jak jesteś biała i heteroseksualna). W ogóle w Europie. W Afryce to w ogóle nie ma o czym mówić. Ameryka Łacińska przemoc, przedmiotowe traktowanie. Azja to istna puszka Pandory. Gdzie palcem nie wskażesz to gorzej. Kulturowo to są postawy tak zakorzenione, że potrzebne są jakieś przewroty gospodarcze żeby kobieta mogła w ogóle związać się z rynkiem pracy, choć i tak będzie to jedynie jedzenie okruchów ze stołu. To jak? Można w ogóle narzekać?

Michał próbował się wyspać. Przed nim naprawdę ważny dzień, wielkie wydarzenie. Zdałam sobie sprawę, że ja nie mam wielkich dni. Mam malutkie bardzo. A czasami tak podobne, że nie wiem czy dzisiaj malutka środa czy drobny piątek. I zawodowo to jestem jakieś 5 lat w plecy plus dodatkowe lata za płeć. Umysłowo jestem w plecy, językowo też. To nie jest fajne. To nie jest łatwe się z tym mierzyć. Trzeba głośno powiedzieć, że aktualnie aby kobieta mogła się utrzymać sama musi mieć raczej wybitny zawód. Mnie to osobiście bardzo dotyka. I też nie do końca jest tak, że jak „odchowasz” dzieci to wracasz jak ten tygrys do gry. Inaczej się buduje karierę mając 30 lat, a Inaczej gdy oddech 40 czujesz na karku. To jest oczywiście możliwe, jak prawie wszystko. Tylko wymaga większego wysiłku jak to co dotyczy naszej pięknej płci. To nie są feministyczne dyrdymały. To są poważne sprawy. Dotyczą także tych Pań, które z macierzyństwa zrezygnowały. Bo są w mniejszości. I tak jak bardzo się cieszę, że mam dwie córki tak bardzo im współczuję, że będą miały trudniej. Dużo się zmienia, przez 30 lat może czeka nas  ewolucja. Oby. Oby opłacało się być kobietą. Albo chociaż żeby było to bez różnicy.

<3
Stany Zjednoczone w moim prywatnym rankingu przygód podróżniczych lądują na 5 miejscu. Gdybym publikowała wpis tuż po Stanach to byłyby 4, ale w między czasie byliśmy też na Islandii. Na pierwszym nieustannie znajduje się Nepal, drugie miejsce leci do kraju, w którym spędzę emeryturę tj. Chile, 3 miejsce to szalona przygoda w Tajlandii, 4- wspomniana Islandia i 5 Stany. Bardzo, ale to bardzo nie chciałam wracać. Odpowiadał mi styl wycieczki, widoki, kamper był super, ludzie no i towarzystwo. Ale to nie była uczciwa cena. Pojechaliśmy w momencie, kiedy dolar był bardzo drogi- choć teraz jest jeszcze gorzej. Litr benzyny kosztował średnio 6 zł, a nasz kamper palił 25 l/ 100km także przy każdym tankowaniu do baku wpadało też kilka łez. Samo wynajęcie kampera zresztą to jedyne 22 tysiące. I jak się doda 2 plus 2 to można zrobić za tę kwotę, Islandię, pobyt w Azji i weekend na Słowenii – i uważam, że zobaczy się i przeżyje się więcej będąc na 3 podróżach.
Niemniej jednak bardzo się cieszę, że to zrobiliśmy, bo raczej nasze przychody nie będą rosły szybciej niż ceny w amerykańskim raju. Z takimi malutkimi dziećmi też jest taniej, nie ma co ukrywać- loty, jedzenie, wstępy i inne. Tzn. dużymi też może być, jak je zostawisz w Polsce. Było to bardzo łatwe dla ludzi, którzy nie mogą/nie chcą chodzić, a jednak coś chcą zobaczyć. Może mój zachwyt byłby większy, gdybym mogła zrobić więcej treków. Ale jak patrzę po blogach podróżniczych to zdjęcia są z tych miejsc gdzie jednak dotarliśmy. Plus ogromnym plusem tej wycieczki było to, że byliśmy tam całą rodziną i, że było dużo przyjemniej i łatwiej niż w Gliwicach. Mimo, że i gotowaliśmy i zakupy i praliśmy i nie prasowaliśmy- no jak w domu.
To jest moi drodzy zdjęcie WOLNOŚCI.
Jeżeli ktoś w wielu miejscach był i marzy i chce to polecam. Ale jak ktoś się będzie żyłował 3 lata, zbierał kasę żeby ją wydać w 3 tygodnie, a potem martwić się, że jest spłukany to jakby nie jest to tego warte.
Rodzicielstwo to nie bilans, strony się nie zgodzą. Na pewno nie w ujęciu rocznym. Z tego powodu staram się regenerować w taki sposób, który daje skutki od razu i tym jest podróżowanie. Relax taki psychiczny jest aktualnie wtedy gdy z siły, którą zainwestujesz wyciągasz co najmniej tyle przyjemności. Teraz. Bo jutro? Jutro dla świata się odbędzie, ale czy dla Ciebie? Nigdy nie wiesz. Ja nie wiem czy jutro będzie fajne. Wiem, że dzisiaj jest. I „wczoraj też”- wtedy gdy ta podróż była.
Dzięki temu kawalerowi ta podróż jak i wiele innych w ogóle była możliwa. Choć tym razem wyjątkowo pokłóciliśmy się i ze 2 razy to nie wymieniłabym go za żadnego lwa czy słonia morskiego.

Moja rodzina jest dla mnie najcenniejsza. Miałam ogromną przyjemność spędzić parę dni tylko z Emilką na wakacjach, już po powrocie do kraju. Skupić się i w pełni podążać za jej potrzebami zabawy, rozmowy. To jest niezwykłe jak to dziecko Cię kocha i potrzebuje. A kocha i potrzebuje najbardziej jak mówi, że Cię nie lubi i w ogóle wszystko ble. To jest taki poziom uczucia, że nie umiem określić czy ona bardziej kocha mnie czy ja ją. I super jest to czuć już bez fizycznego zmęczenia związanego z zaopiekowaniem tej istotki. I się zgadzać z tymi wartościami, sposobem na życie, który się zaproponowało, a ono to przyjęło. „Mamo czy na następny raz moglibyśmy się przemieszczać? Pyta smutna” Nie zajarzyłam o co chodzi, dopytuje więc. ” Jak przemieszczać, że na wakacjach?” No tak, bo tak spać w jednym miejscu to nuda „. Kurtyna. Dziecko, ja się poczułam jakbyśmy się we wszechświecie odnalazły.

Moja Em.

„Mamo pójdziemy do lasu, bo on jest taki piękny”.” Patrzyłam na zachód słońca, bo chce go zapamiętać”.

Emilka wstała i jak to ona nazywa ” szukała zaczepki”. Bo słodkiego nie jadła-jest 8.30. I bajek nie oglądała, i w ogóle to najgorszy dzień, najgorsze wakacje, a mnie to nie lubi. Okey. Miło średnio szczególnie, że to początek wspólnych wakacji, no ale jedziemy z tym. Tego samego dnia o 17.00. „Mamo, ja mam czasami dużo złości. To są takie emocje wtedy. Przykro mi wiesz. Nie ma Julki i taty”.

Zawsze o coś chodzi. I jak ja w ogóle mogłam powiedzieć, że bajki są durne. Musiałam przeprosić.

A ile razy się tej Pani na przepraszałam za swoją emocjonalną bezradność.

Czy będąc w Stanach myślałam sobie jakby wyglądała ta wycieczka, w ogóle życie gdybyśmy byli z Michałem sami? Tak. Zdarzało się. Codziennie.
Po to żeby za 20 minut patrzyć na ich beztroskie zabawy, czuć ciepłe rączki na swoich policzkach, patrzeć jak za sobą przepadają. I sobie myśleć, że w dupie mam te dalekie i wymagające treki, a w wodospady widziane z dołu też są piękne.
Myślę sobie też, że jak ktoś mówi ” nie wyobrażam sobie życia bez dzieci”. Serio? Nie umiesz sobie tego wyobrazić, oddzielić siebie. Co innego ” nie chciałabym/ nie chciałabym ” okej. Ale w to, że ktoś nie rozpatruje w trakcie haji fest co by robił i jakby się czuł gdyby dzieciaczki jednak pozostały w formie komórek jajowych uwierzyć nie mogę.

Apropos komórek jajowych. W przypadku dziewczynek obu jestem autorką. Co do udziału Michała w dziele stworzenia też wątpliwości brak. I jak wyjaśnić fakt, że na świecie pojawiły się tak różne stworzenia.

Julka jest najbardziej optymistycznym dzieckiem jakie znam. Jawi się jako aniołek, który jednocześnie jednym ruchem potrafi zniszczyć twoją półgodziną pracę lub powstrzymać Cię w jakikolwiek postępach na pół dnia. Ma rok i nienawidzi siedzieć w domu. Jej ulubionym zajęciem jest przynoszenie  wszystkim butów i pchanie się do wózka. Jak w nocy wstanie i położysz ja do naszego łóżka to przykrywa się kocem i idzie spać. Ona ma uśmiech dla każdego i zawsze. Bo uśmiechać się warto.

Emilia jest najbardziej emocjonalnym dzieckiem jakie znam. Doskonale nazywa emocje i nosi je jak odzież wierzchnią. Jawi się jako diabełek, ale potrafi w losowym momencie zachować się tak mądrze, być pełna miłości i wyrozumiałości, że Ci wstyd, że tak o niej pomyślałeś. Czy siedzi w domu czy z niego wychodzi zależy tylko i wyłącznie od niej samej i sama nie jest do końca pewna czy z domu wyjdzie czy raczej nie. W nocy hmm. Przez 3 miesiące będzie spać u siebie w pokoju. Potem tydzień będzie ją gryzła osa w nocy, a może zapragnie nagle spać w naszych nogach? Nigdy nie wiesz- i tak od 4 lat.
Ona ma uśmiech dla tego kto ten uśmiech doceni i zauważy. Bo uśmiechać się można.

Pasuje taki widoczek do moich przemyśleń.

Dziewczynki. Małe moje choć na szczęście nie takie najmniejsze. Możecie to co napisze wykorzystać jak będziecie nastolatkami. Nie warto rezygnować ze swoich przekonań tylko szukać dobrych argumentów żeby je obronić. Nie ma co też się kurczowo trzymać jednego zdania, bo każdy ma prawo je zmienić. Ja chce Was wiele nauczyć, ale póki co chyba więcej uczę się od Was. Może powinnam się wspomóc jakaś literaturą, ale to najpierw musiałybyście mi pozwolić coś przeczytać. A nie. Stop. Między 1-2 w nocy nic nie robię.

Równowaga. To jest to do czego dążę. I to jest coś nad czym na wakacjach zastanawiać się nie muszę dlatego tak bardzo je lubię. Myślałam, że jestem już na dobrej drodze. Zaczęłam pracę, po tygodniu nawet uważam, że zaczynam być przydatna. I <fanfary> choroba Julki. Nie będę się nawet rozpisywać. Czuję, że do równowagi jest bardzo daleko. Smuci mnie to. Przychodzi wieczór. Michał w delegacji. Przesuwam nasze łóżko do ściany. I znoszę te moje dziewczyny pod jedną kołdrę żeby mieć je blisko. Żeby czuć się bezpiecznie. To co z tą równowagą? Może jest właśnie na wyciągnięcie ręki?

Bo to o to w życiu chodzi, nieprawdaż?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *