Dobre dobrego początki
Wygląda na to, że prawdziwa podróż to się dopiero zaczęła. Przed przyjściem na świat odwiedziliśmy wspolnie z Michałem 26 krajów, nic jednak nie jest w stanie przebić tych emocji, które towarzyszyły nam przez pierwsze 3 miesiące w trójkę. Sinusoida nastrójów, z przewagą tych negatywnych, próba odnalezienia się w nowej sytuacji, wspólne ciśnięcie kup zamiast wspinania się na szczyty. Piszę ten post po czasie, a i tak doskonale pamiętam, że gówniakowa rzeczywistość zalała mnie tak strasznie. Ale.
Nic nie poprawiało mi humoru tak bardzo jak wyjście z domu. Jak przeglądam zdjęcia z tego okresu to czuję dumę, że odważyliśmy się wykorzystać ten czas. Bardzo pomocna była pogoda. Początek macierzyństwa w czerwcu to jak dla ślepej kury ziarno.
Nasze wcześniejsze podróżowanie i doświadczenie z nim związane na niewiele nam się zdaje. Ten rozdział piszemy na nowo, poza jednym faktem. Do wszystkich dotychczas odwiedzonych miejsc poza Nepalem i Maroko spokojnie wzięlibyśmy Emilie ze sobą i ta świadomość jest kluczowa. Musieliśmy się jedynie przeorganizować i tym procesem chciałam się z Wami podzielić. To nie jest tak, że szaleni spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w świat z hasłem „hulaj dusza piekła nie ma”. Małe kroki, które na dobre oddaliły od nas wątpliwości i utwierdziły nas w tym, że chcemy żyć „teraz”, a nie „jeszcze przyjdzie na to czas”.
Gdy Emi miała niespełna 3 tygodnie pojechaliśmy do Wisły. Siedziałam na środkowym siedzeniu, po lewej miauczący Balon, po prawej Kwękilia, a w głowie „Michał ustaw nawigacje na Toszek”. I co? Okazało się, że Emsoniada całość przespała. Spacery i podróż autem była łatwizną. Następnie kręciliśmy się po okolicznych parkach lasach, odwiedziliśmy także zamek w Mosznie. Ćwiczyliśmy się też w jedzeniu w restauracjach. Przyzwyczajeni do degustowania 5 dań musieliśmy się nauczyć pochłaniać danie jednogarnkowe, jedzone pośpiesznie łyżką.
Następnie przyszedł czas na pierwszą dalszą podróż. Wspólnie z ekipą pojechaliśmy do domku na Mazurach spędzić czas stacjonarnie – w końcu tak miała wyglądać nowa rzeczywistość. Podróż poszła tak gładko, że do teraz nie jestem w stanie w to uwierzyć. Postoje odbywały się z powodu tego, że to my byliśmy głodni a Michał standardowo chciał siku. U celu jednak dotarło do nas, że nie jesteśmy w stanie usiedzieć w miejscu. Po jednym dniu miałam sprawdzone wszelkie drogi spacerowe w okolicy. Codziennie jeździliśmy do okolicznych wiosek. Do końca życia nie zapomnę spaceru w Mrągowie z kolkujacą Emilią na rękach. Uśmiechałam się tylko w duszy, że lepsze to niż płacz w czterech ścianach. Po 3 dniach „wyczerpaliśmy” możliwości dla tego miejsca i wróciliśmy do domu.
Kolejny wyjazd był misją ratunkową Michała, złamaniem codziennej rutyny. Pierwszy raz w życiu Michał nie wiedział gdzie jedzie. Planowałam długi spacer z widokiem na góry, ale nie miałam pojęcia ile Emilia wytrzyma w wózku. Sprawdziliśmy to podczas jednego weekendu. Poszliśmy z buta na pizzę 17 km. Poszło tak łatwo. Zachęcona sukcesem wybrałam Beskid Żywiecki. Jakim było dla nas zaskoczeniem, że góry oglądane z dołu są niezła namiastką wędrówek. Emilia spisywała się znakomicie. A my gromadziliśmy doświadczenie wylewając np. całą wannę wody na podłogę w wynajętym pokoju.
Dobra, Emilia kończy 2 miesiące to już duże dziecko, czas na zagraniczny wyjazd. Widzieliśmy jak z dnia na dzień coraz mniej śpi, to był ostatni moment na wielogodzinny spacer. Nie odważyliśmy się na samolot, ruszyliśmy autem na Słowację w Tatry. Dolina Cicha, 26km spacerem. Cały dzień na absolutnej petardzie. Jak tam było pięknie! Musieliśmy odszczekać wszystko co dotychczas mówiliśmy o naszych sąsiadach Słowakach. To też był pierwszy wyjazd z parą, która nie ma dziecka, a po wyjeździe wciąż jesteśmy przyjaciółmi ;).
3 miesiące. Dużo i mało. Wystarczająca ilość prób żeby kontynuować wymyślony przez nas plan, gdy Emson był fasolą. Wiedzieliśmy, że Bałkany są w naszym zasięgu.